2008
"Zawadzkie dawniej
- zapomniana historia Małej Ojczyzny"
Refleksje z pracy nad filmem konkursowym - inspiracje, realizacja, wnioski.
„ Mała ojczyzna” to określenie, które pozornie wydaje się nieco banalne, a może nawet trochę przestarzałe. Bo czy dziś, w dobie rozwoju cywilizacyjnego, gdy ludzie mają cały świat w zasięgu ręki, istnieje jeszcze coś takiego jak „mała ojczyzna”? „Ojczyzna” – owszem, choć i do niej nie każdy chce się przyznać, ale „mała”?! Przecież to takie nienowoczesne i dobre już tylko na lekcje historii, wiedzy o społeczeństwie, czy kulturze.
Ale coś takiego faktycznie istnieje. Z rozmów między sobą, z dyskusji w trakcie realizacji projektu i jeszcze bardziej z wywiadów z naszymi rozmówcami wiemy, że jest takie miejsce.
Wokół nas dzieje się tyle niesamowitych historii, żyje ciekawych osób, które mają wspólny mianownik - miejsce, małą ojczyznę. Ta oczywistość istniała w naszym przeświadczeniu, a w czasie pracy przekonaliśmy się o tym dowodnie. Zdaliśmy sobie sprawę, że jeżeli młodzi ludzie nie zainteresują się swoją „małą ojczyzną” to utracimy bezpowrotnie tysiące wspomnień wydarzeń, kształtujących miejsce, w którym teraz żyjemy. W trakcie pracy pozostało nam już tylko pokazać to najlepiej, jak umiemy.
Początkowo projekt miał zostać wykonany jako prezentacja multimedialna. Posiadaliśmy bowiem stare fotografie, które wydawały nam się odpowiednie do ukazania ich w takiej właśnie formie. Jednak zdjęcia to przecież dopiero początek. W ruch poszły więc długopisy i kartki. Wypisaliśmy na nich ludzi, od których kiedykolwiek usłyszeliśmy coś na temat historii Zawadzkiego. Wspólna dyskusja pozwoliła nam wyłonić te osoby, na których najbardziej nam zależało. Wybraliśmy takie, z którymi coś nas łączy i takie, które nierzadko wspominały swoją młodość. Ich wspomnienia często jednak przeplatane były smutkiem lub żalem… Smutkiem, że nikt z nas, młodych, nie wie jak było kiedyś i nawet nie chce się tego dowiedzieć. Żalem, że nasze dzieci i wnuki niczego już od nas nie usłyszą, bo my sami nic o naszej małej ojczyźnie nie będziemy wiedzieli. Chcieliśmy więc, by była to nie tylko praca konkursowa, ale też coś, co pozwoli zachować i przekazać dalej obrazy tkwiące w ludzkiej pamięci i uwiecznione na fotografiach. Miała ona także pokazać, że są osoby, które interesuje to, co się wokół nich dzieje. I tak rozpoczęła się przygoda z najbliższą nam historią…
Zawadzkie jest niewielkim miasteczkiem leżącym w województwie opolskim. Tutaj prawie każdy się zna, jeśli nie osobiście, to „z widzenia”. Powstało ono i rozwinęło się wokół tutejszej huty. Dlatego też wszystkie wątki naszego filmu są z nią w jakiś sposób powiązane. Przez długie lata była ona główną „żywicielką” Zawadzkiego, do którego z różnych stron przyjeżdżali ludzi, by móc tu pracować. Trzeba też pamiętać, że Śląsk był areną wielu, burzliwych, historycznych wydarzeń. Ludzie, którzy tu mieszkają mają więc za sobą niejednokrotnie równie burzliwą przeszłość. Panuje tu swoiste przemieszanie ludności o różnym pochodzeniu i odmiennych kulturach. Zaczynając projekt zdaliśmy sobie też sprawę, że niektóre z wybranych osób, są nam tak naprawdę nieznane, bo wspominając mówią zawsze o miejscu, wydarzeniu, innych ludziach, a nie o sobie.
Pierwszym krokiem, jaki zrobiliśmy, było zgromadzenie jeszcze większej ilości zdjęć, tak by mieć możliwość wybierania tych najlepszych do utworzenia obszernej pracy. Najpierw zapytaliśmy o to naszych rodziców i dziadków. Na zasadzie „poczty pantoflowej” rozeszła się informacja, że poszukujemy takich fotografii. Dzięki temu znalazło się kilku, całkiem obcych nam wówczas ludzi, którzy udostępnili nam swoje zbiory. I wtedy nastąpił przełom w naszej pracy… Widząc bowiem ich wzruszenie i emocje, które towarzyszyły naszym spotkaniom, zdaliśmy sobie sprawę, że tych autentycznych przeżyć, nie jesteśmy w stanie przedstawić na zdjęciach, czy opisać. Pomysł prezentacji multimedialnej przekształcił się więc w koncepcję stworzenia filmu. Jednocześnie ciągle gromadziliśmy fotografie, mając nadzieję, że w jakiś sposób uda nam się je pokazać tak, by nie uległy zapomnieniu.
W tym miejscu nadszedł czas na nasz kolejny ruch. Każda z osób, które poprosiliśmy o pomoc, mogła nam opowiedzieć długie, wielowątkowe historie. Zachodziliśmy więc w głowę, jak spośród tego wszystkiego wybrać to, o czym będzie opowiadał nasz film. Pomysł znów zrodził się niespodziewanie, gdy z kubkiem herbaty w ręce segregowaliśmy zdjęcie w komputerze. Widoczne na nich miejsca wyraźnie dzieliły się na takie, których nie ma już w ogóle i takie, które diametralnie zmieniły swoje funkcje. Najdłużej zatrzymywaliśmy się na fotografiach miejsc, które doskonale znamy, bo codziennie, od wielu lat, mijamy je w drodze do szkoły. Niedowierzanie, które nam wówczas towarzyszyło, skłoniło nas do głębszego poznania losów tego budynku czy miejsca. Jak to bowiem zwykle bywa „coś tam” wiedzieliśmy, a oto mieliśmy przed oczami zdjęcia, które mogły tę szczątkową wiedzę uzupełnić. Ostatecznie obiektami naszych „badań” stały się: dwie nieistniejące „dzielnice” Zawadzkiego i dwa konkretne budynki. Na różne sposoby miejsca te wiązały się z naszymi bohaterami. Okazało się też jednak, że potrzebni nam będą kolejni świadkowie znający ich historię…
… i tak weszliśmy w następny etap pracy. Polegał on przede wszystkim na znalezieniu nowych osób, które mogłyby nam coś powiedzieć na dany temat. Zachęceni sukcesem w zdobywaniu zdjęć i do tego zadania podeszliśmy z wielkim optymizmem. Szybko został on jednak przygaszony… Niewielu było bowiem tych, którzy potrafiliby nam opowiedzieć o tym, co widoczne na fotografiach. Zazwyczaj znali oni tylko bardzo ogólne fakty, a nam zależało na konkretnych wspomnieniach.
W końcu jednak kilka osób zgodziło się nam opowiedzieć to, co wiedzieli. Przygotowania i nagrywanie wywiadów zajęło sporo czasu.
Pierwszy budynek, którym się zajęliśmy jest obecnie blokiem mieszkalnym.
O mieszkających w nim lokatorach wciąż jednak mówi się, że „mieszkają w hotelu”. Co więcej jeśli zapytać mieszkańca Zawadzkiego, gdzie jest „Opolska 15” większość dłuższą chwilę zastanawia się, co odpowiedzieć. Jeśli natomiast zapytamy o „hotel” każdy, bez problemu, wskaże nam odpowiednie miejsce. Aby dokładnie dowiedzieć się, skąd wzięły się takie określenia, spotkaliśmy się z p. Lucyną i p. Krystyną. Panie te opowiadały nam o czasach, gdy w miejscu tym znajdował się hotel robotniczy dla pracowników pobliskiej huty. Pani Lucyna przypomniała sobie również o sklepiku działającym w tym budynku, z którego ona sama korzystała, gdy tylko miała okazję. Zapytaliśmy również o samą ulicę Opolską, przy której stoi tenże budynek. Na zdjęciach bowiem widać było jedynie jej fragmenty, które przedstawiały się zupełnie inaczej niż obecnie. Obraz wyłaniający się z opowiadań nieco nas zaskoczył, ale jednocześnie zasmucił – coś tak pięknego, zostało prawie całkowicie zniszczone… Chwilę później dotarliśmy do tematu pomnika jelenia, sławnego wśród ludzi starszych. Tu, dla odmiany, musieliśmy się uśmiechnąć, gdyż pomnik ten, mimo wątpliwych walorów estetycznych, był ulubionym miejscem umawiania się na randki – także dla naszych bohaterek.
Idąc drugą ulicą, przy której stoi były hotel robotniczy, można dojść do zamkniętej bramy huty. Część, znajdującego się za nią, terenu zabudowana była wcześniej domami mieszkalnymi. Docieramy więc w tym miejscu do następnego wątku naszego filmu – zaginionych „dzielnic” Zawadzkiego.
O pierwszej z nich, zwanej „Żydownią” lub „Palestyną” (istniała w latach 1888 - 1988), opowiadają nam dziadkowie Pawła oraz ich przyjaciele – dawni jej mieszkańcy. Miejsce to składało się z osiemnastu domów, w których mieszkało po 6 rodzin. Nazwę zawdzięcza żydowskiemu kupcowi Israelowi Pinczowerowi. Domy te sprzedał on hucie, która zakwaterowała w nich swoich pracowników, wraz z ich rodzinami. Okolica ta słynęła z panującego tam ładu i porządku, a także z niezwykłej dbałości o wystrój w czasie takich świąt jak np. Boże Ciało. Wśród wspomnień o codziennym życiu znalazło się też jedno niezwykle ciekawe. Okazało się, że jedna z tamtejszych mieszkanek urządziła w domu teatr i wraz z rodziną dawała tam przedstawienia.
Dziś z tego miejsca nie został nawet jeden kamień. Wszystkie zostały zburzone, a na ich miejscu znajduje się obecnie targowisko miejskie. Jednak pan Józef oprócz życia na „Żydowni” znał również to na „Klachoczu”.
I to właśnie „Klachocz” (przysiółek istniejący w latach 1840 - 1964) jest kolejnym fragmentem filmu. Swoją nazwę zawdzięcza on z kolei słowu „klachać”, pochodzącemu z gwary śląskiej. Oznacza ono tyle, co „plotkować”. Przed każdym domem na „Klachoczu” stała ławeczka, na której sąsiedzi zasiadali i „klachali” każdego wieczoru. Znajdowało się tam 7 domów, łaźnia miejska oraz trzy dodatkowe budynki, w których znajdował się rzeźnik, sklep oraz gospoda . Wszystkie one zostały zburzone w wyniku rozwoju i rozbudowy huty(zachował się jedynie budynek łaźni). By w pełni ukazać to miejsce trzeba było wejść na teren zakładu. Specjalne pismo, dyskusje z zarządem, kilkakrotne wizyty w różnych biurach i w końcu zgoda na wejście – tak wyglądała nasza droga na obszary „Klachocza”. Razem z nami udał się tam również jego były mieszkaniec. Pan Alfred wskazywał nam gdzie stały domy, gdzie były ogródki czy jak biegła droga. Sam z niedowierzaniem spoglądał na miejsca, w których przeżył tyle lat, a które dziś zajmuje olbrzymia hala Walcowni Rur…
Spośród wszystkich fotografii kilka zwróciło naszą szczególną uwagę. Wśród nich było też zdjęcie budynku, którego historia jako ostatnia znalazła się w naszym filmie. My znamy to miejsce jako siedzibę banku i poczty. Tymczasem na zdjęciach zobaczyliśmy tam kawiarniane stoliki i parasole! Znaleźliśmy więc osobę, która mogła nam coś o tym miejscu opowiedzieć. Pani Jadwiga pracowała tam, gdy budynek ten zajmowała stołówka dla pracowników huty. Opowiedziała nam ona wszystko, co zapamiętała z tamtego okresu. Brakowało nam jednak ciągle początku. Na szczęście nie musieliśmy daleko szukać. Sąsiadka Kingi – pani Krystyna – pracowała w restauracji widocznej na fotografii, która nosiła wówczas nazwę „Parkowa”. Dzięki obu tym rozmowom udało nam się odtworzyć kolejne losy tego miejsca.
Na tym nasz film miał się zakończyć. Żal nam było jednak tych wszystkich zdjęć, których nie mogliśmy użyć do filmu. I właśnie wtedy zrodził się pomysł zorganizowania wystawy fotograficznej, która byłaby jednocześnie podsumowaniem całej naszej pracy. Wiele godzin zajęło nam odpowiednie wyeksponowanie wszystkich zdjęć, ale opłaciło się. Z olbrzymią radością obserwowaliśmy reakcje osób, które w dniu wystawy odwiedziły naszą szkołę. Wzruszenie, odżywające wspomnienia, radość – wszystko to towarzyszyło naszym gościom. Wśród wielu podziękowań wystawa dobiegła końca, a wraz z nią nasz film…
Realizacja projektu okazała się trudniejsza, niż sobie początkowo wyobrażaliśmy - najpierw problemy z koncepcją, następnie problemy techniczne, zgranie terminów spotkań, wywiadów i pracy w montażowni. Wniosła jednak do naszego życia coś, czego nawet się nie spodziewaliśmy. Nauczyła nas mianowicie, że historię należy traktować ze swoistą delikatnością i uwagą. Nie można jej odkrywać szybko i gwałtownie, co dotyczy szczególnie sposobu pracy z osobami udzielającymi informacji. Jest to historia lokalna, pełna często trudnych momentów. Niełatwo o nie pytać, a czasem sprawę lepiej przemilczeć. To narzuciło nam styl pracy, w którym cierpliwość i wytrwałość są chyba głównymi zaletami, których wartość dostrzegliśmy. Im więcej rozumu, serca, pracy i czasu włoży się w jej poznawanie, tym więcej swojego piękna ukaże nam przeszłość.
Całkiem nieświadomie zmieniliśmy także swój sposób oglądania zdjęć. O ile na samym początku zwracaliśmy uwagę jedynie na główne elementy fotografii, te, które najbardziej rzucały się w oczy, o tyle teraz potrafimy doszukać się różnych detali i pozornie mało znaczących drobiazgów. Warto oglądać zdjęcia pod lupą lub w powiększeniu. Ujrzeliśmy plany w zdjęciach (pierwszy, drugi, ostatni).
Przede wszystkim zaś praca nad tym filmem pozwoliła nam odkryć różne tajemnice historyczne naszej „małej ojczyzny”. Poznaliśmy dokładnie starą topografię miasta, które niegdyś było bardziej malownicze. Uświadomiła nam, że należy utrwalać pamięć o miejscach, ludziach, którzy są nierozerwalnym elementem przeszłości naszych okolic. Teraz, mijając te miejsca, mamy przed oczami ich stan przed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, a w głowie słowa: „Kiedyś tu było inaczej…” i z pewnością nigdy już nie miniemy ich obojętnie…
Kinga Bury i Paweł Żuchowski
Dawne
08-03-15