W szkole powstaje nowa
pracownia komputerowa, wiele osób pyta: po co?, skoro jedną już mamy?
Z tego powodu, że po pierwsze , będzie to inny system, po drugie, jedna
pracownia wystarcza w zasadzie do nauczania informatyki, a chcielibyśmy,
żeby pracownie komputerowe służyły też do nauczania innych przedmiotów:
historii, polskiego, matematyki. Przy jednej jest to w zasadzie bardzo
ograniczone, bo jeżeli nawet nauczyciel chciałby wejść do pracowni, to na
przykład w tym momencie jest informatyka. Natomiast w przypadku dwóch
pracowni, zawsze jedna będzie do dyspozycji.
Czyli np. lekcje geografii będziemy mieć w tej nowej
sali.
Jeżeli będzie odpowiedni program to i owszem.
W tym roku po raz pierwszy uczniowie trzecich klas
będą zdawać nową maturę. To przede wszystkim nowe doświadczenie dla uczniów,
ale również dla szkoły. Co się musi zmienić w organizacji?
W samej organizacji niewiele. Najważniejsza zmiana dotyczy osób
sprawdzających, czyli zmiana z przyjmowaniem arkuszy, później z ich
odsyłaniem. Dotychczas sam jeździłem po tematy. Teraz w momencie napisania
muszą być komisyjnie zapakowane i odwożone lub odsyłane. Zmienia się też
organizacja z języków obcych, dotychczas tekst na maturze z języka obcego
czytał nauczyciel teraz będzie on odtwarzany z płyt CD. Poza tym czasowe
zmiany, matura została podzielona na fragmenty i uczniowie nie piszą pięć
godzin bez przerwy, ale w pewnych odstępach. Z czego się ogromnie cieszę, bo
wysiedzieć pięć godzin jest trudno, a jednocześnie istnieje rozporządzenie,
które mówi, że tylko w skrajnych sytuacjach powinno się wychodzić. A w
przypadku starej matury tych wychodzących było mnóstwo, nieraz być może
uczniowie tego przywileju nadużywali. Dla jednej czy dwóch osób z problemami
zdrowotnymi, można zapewnić wydzieloną toaletę. Natomiast było bardzo
trudno, bo jeżeli po dwóch godzinach pisania w zasadzie każdy próbował
wychodzić?... Szczególną uwagę zwracamy na urządzenia, którymi można
porozumiewać się na odległość czyli mówiąc inaczej komórki.
Myśli Pan, że nauczyciele dobrze przygotowują nas do
matury?
Mam nadzieję, że tak, bo wydaje mi się też, że wbrew powszechnym opiniom
matura w sensie zawartości nie różni się od tej starej. Podstawy programowe
niewiele się zmieniły. Jeżeli poprzednio było w miare dobre przygotowanie to
myślę, że teraz też takie jest. Może, podkreślam, może być taka różnica:
jeżeli pracę poprawiał nauczyciel własny, to piszący wiedział w jakim stylu
ma to robić. Po drugie, taki nauczyciel, pomimo iż miał wytyczne, co do
kryteriów, mógł , szczególnie w skrajnych przypadkach, tzn. chodzi mi o
ocenę dopuszczajaca, zaniżyć wymagania. Natomiast, jeżeli prace będą
sprawdzać komisje zewnętrzne to ich stosunek będzie obojętny. Nie zaistnieje
tutaj emocjonalna więź i obniżenie kryteriów na pewno nie nastąpi. Jest
jeszcze jedna kwestia, która pojawia się zwłaszcza w gimnazjach, mianowicie
część prac jest unieważniana z tego powodu, że komisje egzaminacyjne nie
zawsze stają na wysokości zadania. My staramy się nie dopuszczać do takich
sytuacji. Ja osobiście uważam, że lepiej obniżyć kryteria i postawić słabszą
ocenę dopuszczającą, niż pozwolić na nieuczciwe pisanie. Wszyscy są pod
jakąś tam presją, szkoła chciałaby, żeby te wyniki były dobre, ale my nigdy
na egzaminie dojrzałości nie byliśmy rewelacyjni, zawsze plasowaliśmy się (z
wynikami z matury) tak na tej dolnej półce wśród szkół na Opolszczyźnie.
Więc myślę, że jeżeli inne szkoły miały dotychczas rewelacyjne wyniki, to
teraz być może zostanie to brutalnie zweryfikowane, ponieważ w sytuacji
zewnętrznego sprawdzania nie będzie możliwości tzw. naciągania. Myślę, że
nie będziemy najgorsi.
Zostawmy szkołę, przejdźmy do zainteresowań.
Pana siostra jest nauczycielką matematyki. Czy miała
jakiś wpływ na to, że Pan również został matematykiem?
Myślę, że nie. Tzn. ja miałem szansę być matematykiem, w końcu zostałem
nauczycielem matematyki. W zasadzie nigdy nie miałem problemów z matematyką
i z tego powodu to studiowałem. W szkole podstawowej, później w szkole
średniej jakoś tak zawsze szło, że ten przedmiot nie sprawiał mi kłopotów.
Gdy doszło do wyboru studiów to nie miałem żadnego dylematu, wybrałem
matematykę w sposób naturalny. Po prostu czułem, że to powinienem studiować.
Chociaż mój nauczyciel matematyki namawiał mnie na politechnikę, wychodząc z
założenia, że po tej szkole będę lepiej w życiu urządzony. Może miał trochę
racji, ale wiedziałem, że chcę i mam jakieś predyspozycje do studiowania
matematyki. A na uniwersytecie tak najgorzej też mi nie szło.
Tzn. nie zastanawiał się Pan nad wybraniem innego
kierunku?
Nie, w ogóle. Po prostu matematyka i już. Przedmiot lubię, on idzie mi
dobrze i oczywiste było, że go wybiorę.
Skończył Pan studiować we Wrocławiu i usłyszał, że w małym miasteczku za
Opolem, w tamtejszym liceum potrzebują nauczyciela matematyki. Tak trafił
Pan do Zawadzkiego?
Po skończeniu studiów jeszcze dwa lata pracowałem na Uniwersytecie
Wrocławskim oraz w XIV Liceum. To dosyć znane teraz w Polsce liceum, w
zasadzie taka kuźnia matematyczna. Wtedy ta szkoła startowała. Nawet przez
rok uczyłem tam znanego w naszym kraju matematyka, Ludomira Newelskiego
(który teraz jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Wrocławskiego). Po
wysłaniu informacji o poszukiwaniu pracy do wszystkich ościennych kuratoriów
otrzymaliśmy kilka propozycji. Po dotarciu do Zawadzkiego, (a ciężko było tu
dotrzeć) do szkoły trafiliśmy dzięki uczniom. Wyróżniali się, bo mieli
granatowe mundurki, białe kołnierzyki i tarcze na rękawach. Tutaj jakoś nam
się spodobało, tu zostaliśmy i pracujemy od 1976r.
Chciał Pan zostać nauczycielem?
Nie zastanawiałem się nad tym szczególnie, tzn. jak wybierałem kierunek
studiów to raczej wiedziałem, że skończy się to zawodem nauczyciela.
Chociaż, gdy kończyłem naukę na uniwersytecie, dostałem propozycję od
swojego promotora, żeby pracować w ochronie środowiska. Ale nie, nie mogłem,
ponieważ wtedy było tak, że jeżeli ktoś nie zostawał na uczelni to musiał
iść na rok do wojska. A mnie nie bardzo się chciało, mówiąc szczerze.
Dostałem propozycję zostania na uczelni i z niej skorzystałem.
Długo był Pan pedagogiem, i w ciągu tych dobrych kilku
lat prezentował Pan swoją osobą takie cechy, które pozytywnie nastawiły
grono pedagogiczne i ówczesnego dyrektora, który z kolei widząc z kim "ma
doczynienia", zaproponował Panu objęcie stanowiska dyrektora. Przed
dokonaniem wyboru na pewno miał Pan jakieś wątpliwości.
No ogromne. Do stanowiska kierowniczego ani się nie paliłem, ani się nie
przymierzałem. Niektórzy ludzie w swoją karierę zawodową wmontowują coś
takiego, że po pewnym czasie oni chcą zostać prezesami. Mnie nawet przez
myśl nie przechodziło, że mogę zostać szefem. To mnie nie pasjonowało, także
rzeczywiście po propozycji dyrektora, długo się zastanawiałem. P. Jan
Cieślik (dyr. w latach 1969-1994, przyp.) nawet się lekko zdenerwował, że
jest propozycja , a ja nie bardzo mogę się zdecydować. Ale miałem ogromne
wątpliwości, po pierwsze, czy się nadaję na takie stanowisko, po drugie, czy
to, że będę dyrektorem będzie mi sprawiało jakąś satysfakcję. Takie miałem
dylematy. W efekcie zostałem dyrektorem. Tzn. mówiąc poważnie, gdybym nie
chciał być dyrektorem to już bym nie był, bo od pewnego czasu organizowane
są konkursy, i nikt mnie nie zmusza do tego, żebym brał w nich udział. Ale
skoro później startowałem tzn., że chcę być dyrektorem. Z różnych względów;
być może zaczęło mi się to podobać. Niektórzy mówią, że dyrektor to władza,
a władza ludziom się podoba. Nawet jeżeli na początku mieli pewne
wątpliwości.
I jak się okazało podjął Pan bardzo dobrą decyzję.
Zyskali na tym uczniowie i zyskała szkoła, zwłaszcza kiedy weźmiemy pod
uwagę Pana osiągnięcia: m.in. została poprawiona baza szkoły, jest siłownia,
pracownie komputerowe, większość okien jest wymieniona, stworzył Pan
programy komputerowe (z których korzysta starostwo), był Pan też trzykrotnie
laureatem konkursu zadaniowego organizowanego przez czasopismo "Matematyka".
A to, jak przypuszczam, tylko część Pana osiągnięć.
To nie do końca moje sukcesy. Np. okna: o pieniądze wystarał się, jeśli
dobrze wiem, były starosta p. Matheja. W ten sposób szkoły otrzymały
możliwość inwestycji. Doszliśmy do wniosku, że najlepszą inwestycją jest
wymiana okien. Był taki przypadek, że jedno okno, jedno potężne skrzydło,
przewróciło się na ławki. Na szczęście po wyjściu uczniów. Tak więc jeśli
twierdzisz, że to moja zasługa, to mówię uczciwie, że niezupełnie. Wiele
tych osiągnięć, które wymieniłaś to zbiegi okoliczności, który staraliśmy
się wykorzystać. Jeśli chodzi o siłownię: wyczuliśmy moment, że można do
tego podejść i sfinansować w ciągu roku. Nie chwaląc się, to ja wyczułem ten
moment. Pracownia komputerowa to zasługa p. Zdzisława Żuchowskiego
(nauczyciel informatyki w LO - przyp.), który nagle dowiaduje się gdzieś, że
można napisać projekt. Ja mówię: "Piszemy!". A później okazało się, że
projekt był najlepszy.
Które z tych osiągnięć jest dla Pana najważniejsze?
Trudno mi powiedzieć, każde sobie cenię, z tego względu, że poprawiają
wizerunek szkoły. Najbardziej człowiek cieszy się w momencie tworzenia.
Jeżeli coś już jest, to prawdę powiedziawszy o tym zapominam. Wspomniałaś o
tych programach związanych z bazami, ze statystykami, najwięcej nad tym
siedzę, z tego względu, że zawsze jest coś nowego, tzn. ja tworząc jakieś
coś, nigdy nie zadowalam się danym rozwiązaniem. Poza tym natura moja jest
taka, że lubię rozwiązywać łamigłówki. Jeśli coś można zrobić na piechotę,
to ja nieraz dłużej siedzę nad tym, żeby pomyśleć jak to zmechanizować.
Mówiąc inaczej, zaprząc do tego program, stworzyć funkcję. Taki, ale to już
dawny, przykład: jest lista osób, całe imię i całe nazwisko, ale na
wydrukach to całe imię dużo miejsca zajmuje, najlepiej jakby była pierwsza
litera, nie? Prosto napisać tę pierwszą literę, ale gdzieś jest napisane
całe imię, to czemu nie spowodować programistycznie, żeby komputer sam to
zmieniał. Cała rzecz w informatyce polega na tym, żeby program przetwarzał
to, co jest raz wpisane.
Wracając do zainteresowań. Wielcy poeci, wybitni naukowcy
często mają swoich mistrzów, których starają się naśladować, a przynajmniej
podziwiają. Pan ma takiego swojego matematycznego idola?
Nie, ale wiele osób z matematyki mnie fascynowało. Fascynowali mnie ci,
którzy byli błyskotliwi. A więc: Stefan Banach, Hugo D. Steinhaus, Marek
Kordos, albo węgierski matematyk - Paul Erdos już nie żyjący, ale mający
genialne pomysły, np. do zadania, którego jeden wynik jest na całą stronę
A4, on znajdował rozwiązanie, zajmujące jedną dziesiątą poprzedniego. To
rzeczywiście można podziwiać. Dalej: Stanisław Ullam - młody matematyk
okresu przedwojennego, zajmujący się bombą wodorową.
Co jest Pana ulubioną częścią matematyki?
Ulubioną częścią, i nawet pisałem z tego pracę magisterską jest algebra, ale
coraz więcej przekonuję się do geometrii i analizy.
Proszę mi trochę opowiedzieć o czasopiśmie "Delta" i Klubie
"44".
Z "Deltą" jestem związany od momentu jej powstania, tzn. w tym sensie, że ją
czytam. Powstała w latach 70-tych. Na początku nie było działu zadaniowego,
ale po pewnym czasie się pojawił, i chyba od samego początku prowadzi go
Marcin Kuczma. Ponieważ rozwiązywałem zadania w "Matematyce", postanowiłem
spróbować w "Delcie". To był jeszcze okres, kiedy nie interesowałem niczym
innym, tylko nauczaniem matematyki w Zawadzkiem. No i trochę porozwiązywałem
tych zadań. Ale przerwałem w pewnym momencie, bo jak zostałem dyrektorem, to
specjalnie czasu nie miałem. A skąd nazwa klubu? Ponieważ robiło się takie
okrążenia do 44 punktów i znów od nowa. Ja zrobiłem tam dwa okrążenia i
troszkę, także niewiele w stosunku do innych.
Klub"44" ma wielu członków?
Tak, wielu matematyków do niego należy, niektórzy rozwiązują mnóstwo zadań.
Rekord to chyba 14 okrążeń. A ja nie zawsze rozwiązywałem zadania, poza tym
nie zawsze zna się rozwiązanie.
W trakcie przygotowań do wywiadu dowiedziałam się, że
interesuje się Pan też historią. Było to dla mnie pewne zaskoczenie, tym
bardziej, że przecież historia należy do nauk humanistycznych, a matematyka
to przedmiot ścisły. Skąd to zainteresowanie?
W szkole średniej bardzo lubiłem ten przedmiot, ale interesowała mnie
historia popularna, wydarzenia, ich dynamika, jak, dlaczego. W związku z
tym, widzę świetne zastosowanie tej nowej pracowni; historię można najlepiej
zrozumieć, jak ktoś pokaże: o, te wojska stały tu, te stały tu, później to
wojsko zrobiło taki manewr, i mimo, że było mniej liczne, wygrało. Czyli
strategia mnie interesuje. Wreszcie młodzież zobaczy, a nie tylko usłyszy,
że tam była bitwa , zobaczy na planie: tu wzgórze, tu takie położenie, tu
taka decyzja.
Jest Pan nauczycielem dosyć długo, co dały Panu te
lata pracy w liceum?
Satysfakcję, że coś się robiło, że się spotkało z jakimiś tam ludźmi, a
przede wszystkim z tego, że się kształciło. Jeżeli np. spotykam absolwenta i
on wspomina mile naukę w liceum i mówi, że np. na studiach nie miał
problemów z matematyką, to się cieszę, tym bardziej, że różnie człowiek jest
odbierany w szkole. Bo, nie łudźmy się, nie wszyscy lubią matematykę.
Najgorsze, co mnie i żonę denerwuje to to, jak podczas jakiegoś
towarzyskiego spotkania, każdy próbuje się chwalić, że z matematyką miał
problemy. Ach, że miał problemy to nic takiego, najgorzej jak mówią, że się
nie umiało. Czy każdy się chwali tym czego nie umiał? To nie jest powód do
dumy, tym bardziej, że matematyka szkolna to nie jest matematyka. Uczniowie
poznają elementy z algorytmiki, trochę z arytmetyki. A przecież rachować
każdy umie.
Prowadzi Pan kółko matematyczne, na którym kształci
Pan zdolnych uczniów naszej szkoły. Czy ma Pan zamiar dalej zajmować się
edukowaniem młodzieży?
Trudno powiedzieć jak się w życiu potoczy dlatego, że co przed nami jest
wielką niewiadomą. Niewiem po prostu jak będzie ze zdrowiem, po drugie nie
wiadomo też czy będą chęci z drugiej strony. Bo nawet gdybym ja był chętny,
to nie wiem czy uczniowie będą chcieli. Matematyka ma to do siebie, że nie
wszyscy ją lubią. Może i racja, bo cóż matematyka daje . Prof. Kordos
powiedział: "No, co to matematycy, bawią się, rozwiązują jakieś zadania i
jeszcze państwo im za to płaci".
Ale jeżeli pojawią się chętni?
Ja myślę, że będę z nimi pracować. W matematyce największe sukcesy odnoszą
ludzie bardzo, bardzo młodzi. Największe osiągnięcia Carla Gaussa (1777 -
1855; niem. matematyk - przyp.) to chyba 18, 19 lat. Co prawda teraz
matematyka jest tak obszerna, że trudno w tym wieku osiągać sukcesy, z tego
względu, że trzeba najpierw zgłębić dorobek matematyki. A możnaby to robić
np. na kółku matematycznym. Czemu nie, raz albo dwa razy w tygodniu kółko, a
reszta to przygotowanie się do tego. To by była frajda. A teraz mam z tym
problem, bo myślę, jakie zagadnienie mógłbym poruszyć, idąc czy pijąc kawę.
Już na zakończenie, chciałabym coś Panu przeczytać.
Konkretny, wyjątkowy, oddany szkole, pracy, rzetelny,
bardzo dobrze wywiązujący się ze swoich obowiązków, doskonały organizator
pracy swojej i innych, "ludzki" szef.
To tylko niektóre cytaty z rozmów, które przeprowadziłam z pracownikami
szkoły, a dotyczą oczywiście Pana.
Tyle komplementów naraz! Nie, nie, to niemożliwe. Komplementy mają to do
siebie, że są miłe, ale niestety mogą skrzywić charakter. Wobec tego ja
staram się jak najszybciej o nich zapominać. Komplementy to piękna rzecz,
zresztą każdy jest na nie łasy. Ja również. Ale rzeczywiście ze swoich
obowiązków staram się wywiązywać jak najlepiej, bo uważam, że każdy na swoim
stanowisku, jeżeli się tylko czegoś podejmuje, powinien to robić, na tyle
dobrze, na ile go tylko stać. Chociaż muszę ci powiedzieć, że jak czytam
literaturę, to jestem bliski zrezygnowania z szefowania, z tego względu, że
opisane tam jest jak inni to pięknie robią, być może tylko pięknie piszą,
niewiem. To jest tak świetnie poukładane; jak ja miałbym to wszystko robić,
doba musiałaby mieć chyba z sześćdziesiąt godzin. Aż tak dobry nie jestem.
Jeżeli spełniam oczekiwania pracowników, w jakimś procencie, to dobrze, ale
każdy ma swoje wady.
Bardzo przyjemnie było mi z Panem rozmawiać, jako
wybitnym matematykiem, świetnym dyrektorem, ale przede wszystkim wspaniałym
człowiekiem, za co serdecznie dziękuję.
Miło mi, ale ja wcale taki wybitny i świetny nie jestem.
Rozmawiała Joanna Czupała
(uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Zawadzkiem)
|